Blog Sary B 2012-2013 | więcej
Niedziela- religia w Preston
Sara 29-08-2012
Więc moja pierwsza świętowana niedziela w Ameryce nosi nazwę „Niedziela dwóch nabożeństw”. Dlaczego? Dzień zaczął się od śniadania, o 9:30 pojechaliśmy całą rodziną na mormońską mszę. Wyglądało to następująco. Zebrała się wspólnota Kościoła, czyli wszystko normalnie, kościół oczywiście nie pękał w szwach, ale jak się później okazało, było lepiej, niż na mszy katolickiej, ale mniejsza. Nie ma tu czegoś takiego jak ołtarz, jest wydzielone miejsce, gdzie zasiadają „duchowni”, śpiewa chór, usytuowany jest chleb i woda. Miejsce to jest oddzielone od zwykłych słuchaczy barierką, a po środku stoi ambona. Nabożeństwo polega na tym, że jest „liturgia słowa”, czyli czytanie biblii, księgi mormonów i śpiewanie psalmów. Jest „liturgia eucharystyczna”, czyli roznoszenie kawałków chleba i wody w malutkich szklaneczkach. I są jeszcze przemowy. Po tym wspólnym zebraniu, wszyscy rozchodzą się na nauki wedle grup wiekowych, i są to katechezy, na których głoszone są prawdy moralne i opowieści mormońskie. Po tym, jest kolejna nauka, tym razem podział płciowy i wiekowy. Na tych zajęciach trochę się śpiewa, trochę rozmawia o rzeczach duchowych. Wszystko to trwa 3- 3,5 godziny. No więc jak się skończyło wróciliśmy do domu. O 14:00 rozpoczynała się moja druga msza, msza katolicka. Heather zawiozła mnie do kościółka i została ze mną na nabożeństwie. Osób było niewiele, może ok 20. Ksiądz był super, o ile można tak powiedzieć o księdzu. Bardzo sympatyczny, otwarty, życzliwy i uśmiechnięty. Podczas kazania nie stał za amboną, tylko wyszedł na środek i przeprowadził kazanie-rozmowę z ludźmi, coś trochę jak na rekolekcjach. Różniła się trochę Komunia Święta, ponieważ oprócz chleba, było również wino dla wiernych. Na mszy nie brakowało ministranta (który był w sułtanie) i organisty. Ogólny przebieg mszy był taki sam jak w Polsce. Tak jeszcze dodam, że kościół jest pod wezwaniem św. Piotra i mieści się w Preston, ok 5 mil od domu, w którym przebywam. Na czwartą zostaliśmy zaproszeni do sąsiadów na obiad. Było bardzo ciekawie, albowiem ów sąsiad spędził 21 miesięcy w Polsce, jako misjonarz mormoński. Kiedyś musiał dość dobrze mówić po polsku, ale w niedzielę usłyszałam od niego tylko kila słów (ma całkiem dobry polski akcent). Musiał mu się podobać w moim rodzinnym kraju, ponieważ przywiózł stamtąd dużo figurek drewnianych spod ręki np. Suskiego. Przedstawiają one sceny z Pisma Świętego (np. ucieczka do Egiptu) jest też Chrystus Frasobliwy. Oprócz tego zobaczyłam jego album z Polski, zdjęcia z komunistycznej Warszawy. To by było na tyle w tym wpisie.