Blog Klaudii 2011-2012 | więcej
CHICAGO
Klaudia Kurzacz 16-02-2012
Dosyć długo nie pisałam, ale postaram się to nadrobić. Do Chicago wybrałam się jakis czas temu, minęły juz dwa miesiące, ale to nie znaczy ze nie mogę tego opisac troche. Pojechałam tam na weekend z host mamą, babcią i Amandą. Pojechałysmy głównie żeby zrobic świąteczne zakupy, ale również żeby zobaczyc swiateczną parade i ogolenie spędzić weekend w Chicago.
Wyruszyłysmy w sobote rano autokarem pełnym dziewczyn, zaczynając od 6-latek z mamami po 60-latki gotowe na świąteczny shopping. Po około 2 godzinach byliśmy na miejscu. Zatrzymalismy się w jednej dzielnicy, gdzie był największy sklep z alkoholami, żeby tam można było zrobic zakupy i przy okazji zjesc lunch, odwiedzic małe sklepiki naokoło. Potem pojechaliśmy do hotelu, który był w samym centrum. Obiad zjadłyśmy w Cheesecake factory. Ich specjalnością są serniki, z masłem orzechowym, owocami, czekoladami, co tylko sobie wymarzysz. Muszę przyznac ze lepszego nigdy nie jadłam, rozpływa się w ustach i każdy rodzaj jest zupełnie inny.
Nastepnie byliśmy na spacerku, zakupach, przy okazji zobaczyłyśmy parade swiateczna z tymi platformami, kolejne zakupy i przejażdżka „karocą” z konmi (naprawde nie mogę sobie przypomnieć jak to się nazywa) gdy już było ciemno. Slicznie to wyglądało, bo wszystkie świąteczne lapki, swiatła i ozdoby były już zawieszone. W przerwie na zakupy zaszłyśmy jeszcze do duzego sklepu Hersheys, ich najbardziej popularna i w niektórych miejscach jedyna czekolada. Mieli gigantyczne cukierki, przeróżne koszulki, kubki, a nawet pomadki w smakach czekolad czy innych słodkości.
Nastepnego dnia były kolejne zakupy, troszke spacerku i lunch tym razem w Rainforest cafe. Klimat jest tam jak z dżungli. Mieli wodospad, było dosyc ciepło i nawet powietrze troche wilgotne, z jakimis aromatami. Co chwile słychac było odgłosy zwierząt albo burzy.
Na koniec poszliśmy jeszcze po wielki pomnik Marilyn Monroe, Amanda jest jej wielką fanką, wiec nie było mowy żeby to przeoczyc.
Miasto duze, mimo, ze byłam tam już trzeci raz, to za każdym razem zobaczyłam cos innego. Naprawde warto się tam wybrać, szczególnie do centrum. Dużo drapaczy chmur, ale także można zaznać troche spokoju przy samym jeziorze Michigan. Wspomnę jeszcze, ze miasto nazywane jest tez „Windy city” czyli wietrzne miasto. Zdecydowanie się zgodzę, wiatrów tam nie brakuje.