Blog Marleny 2010-2011 | więcej
Cudowne chwile
Marlena Sarnecka 20-09-2010
Miniony tydzień mogę uznac za jak najbardziej udany.
W piątek zaraz po ciężkim treningu biegania pojechalismy do miasteczka obok na mecz footballu bo grała nasza szkoła. Szczerze mówiąc mecz jako tako nie należał do najbardziej udanych - przegraliśmy 60 do 0, ale mimo tego bawiliśmy się świetnie!!
Na zdjęciu na środku Marianna z Wenezueli ;-)
Poniżej Lanel i Emily - jedne z moich ulubionych amerykanek haha
Chłopak z mojej drużyny, straaasznie zabawny.
Szczerze mówiąc miałam trochę inne wyobrażenie o amerykańskich cheerliderkach - te z mojej szkoły są albo nieszczupłe albo nieładne. ;-) No i te które poznałam są strasznie nieśmiałe.
Po meczu pojechaliśmy ze znajomymi do pizzy hut. Gdy przystojni kelnerzy dowiedzieli się że ja i Sophia jesteśmy z Europy zaczeli zadawać nam milion pytań poczym dostałyśmy darmową pizze - myśleli ze w Europie nie mamy czegoś takiego haha
W sobotę rano pojechaliśmy na roczek córki znajomych moich host rodziców. 'Impreza' odbywała się na farmie o której pisałam dwa wpisy wcześniej. Niestety pogoda nie była najlepsza, a średnia wieku zaproszonych to 3 lata. Modlilyśmy się, żeby jak najszybciej z tamtąd uciec haha ale nie zabrakło atrakcjii typu jazda traktorem, karmienie kóz czy możliwość zerwania jednego jabła z ogromnego ogrodu.
Nowością, jaką nei znałam wcześniej, jest to że maluchy świętujące swoje 1 urodziny dostają mniejszy tort który jedzą rękami haha
3 h.siostry ;-)
Ponownie miałyśmy okazję 'pobawić się' z reniferami. To naprawdę przyjaznei bardzo zabawne zwierzęta.
Zaraz po zabawie urodzinowej udałyśmy się z Sophia na zakupy - Emily zorganizowała noc filmową dla ludzi z drużyny, a my postanowiłysmy coś ugotować ;-)
Spagetti z zielonym sosem według przepisu z internetu wyszło wyjątkowo smaczne haha
Gdy zjedliśmy pojechaliśmy do miasta do wypożyczalni filmów.
Wracając zachaczyliśmy o McDrive - udawałyśmy włochów pytających o drogę do nieba haha
Gdy w końcu udało nam się wybrać filmy wróciłyśmy do domu. Taylor zasnęła już przy drugim dlatego postanowiłyśmy wykorzystać sytłację i domalowałyśmy jej wąsy.
O 5 rano wszyscy już spali. O 10 obudziła nas mama Emily - podała śniadanie na stół.
Zaraz gdy zdjedliśmy zagrałyśmy w Wii. Niestety nikt nie miał za bardzo na nic siły.
Zaraz gdy Emily odwiozła nas do domu musiałyśmy się zbierać, bo jechałyśmy z host mamą na zakupy do Grand Rapids. W końcu kupiłam jakieś cieplejsze buty i bluzki z długim rękawem - robi się naprawdę zimno.
Za tydzień homecoming - bal. Dostałam zaproszenie od jednego chłopaka, ale ponieważ nie bardzo chce iśc z kurduplem zapatrzonym we mnie jak w ksiezniczkę, w dodatku niemądrym, dlatego grzecznie odmówiłam.
Ostatnie dni szkoły były ciężkie pod względem nauki, ale bardzo fajne pod względem kontaktu z ludźmi. Amerykanie są naprawdę zabawni i pomocni. Dowiedziałam się również jakie mam oceny : z hiszpańskiego 100%, z biologii 100% i z matematyki 88% (w sumie nie wiem dlaczego, bo miałam same najwyższe oceny).
Pozatym bardzo lubię sposób w jaki lekcje są przeprowadzane. Np. na ostatniej bioligii 2 metrowy nauczyciel skakał po ławkach udając elektron haha albo na historii robiąc notatkę Jacob, z którym siedze częstuje mnie gorącą kawą z termosu.
A no i lekcja teatru niezmiennie należy do najśmieszniejszych.
Po szkole treningu cross country nienalezą do najłatwiejszych. Dziennie biegamy po ok. 5-6 mil. Ale ludzie należący do drużyny są naprawdę genialni - nauczyciele stwierdzili, że trafiłysmy w najlepsze towarzystwo ze szkoły.
Ogólnie jakie kolwiek znajomości strasznie trudno utrzymać w szkole - przerwy trwają minutę, a nie na każdej lekcji można rozmiawiać, dlatego amerykanie zazwyczaj trzymają kontakt z ludźmi z zajęc pozaszkolnych - bo zawody są tu niezmiernie często a treningi długie -i spędza się z tymi ludźmi praktycznie każde popołudnie, a czasami nawet cały dzień.