Dodaj do ulubionych Poleć znajomemu

Dołącz do nas

Facebook  Why Not USA na G+  Pinterest  nk.pl

Newsletter

drukuj Blog Kuby 2010-2011 | więcej

Święto Dziękczynienia

Jakub Mazur 30-11-2010

Święto dziękczynienia jest chyba najważniejszym obok 4 Lipca świętem w USA. Dla mnie dzień ten wydawał się raczej normalny, w tym roku święto wypadło w czwartek zatem szkoły nie mieliśmy już od środy. Zaraz z samego rana Eric pojechał do swojej babci wraz ze swoim ojcem, Katrina udała się do swojego chłopaka a ja i Diana zostaliśmy w domu z małymi dziewczynkami. Przed południem Diana powiedziała mi że pojedziemy do Babci Erica a potem do Walmartu żeby zobaczyć jakie rzeczy będą na przecenie w Czarny Piątek (przeceny nawet do 70% - wielkie święto zakupoholików). W domu babci było jak zawsze pełno osób, widać to było już z daleka ponieważ przed domem zaparkowanych było około 10 aut. Ta strona rodziny jest dość dziwna ponieważ nie wiem czy nie mają oni nic lepszego do roboty i się nudzą czy po prostu są zobowiązani odwiedzać dziadków codziennie. Każdego dnia wnuczkowie i dzieci są zobowiązanie odwiedzić Babcie VanDam – bez żadnych wyjątków, niezmiernie dziwi mnie to że oni nie robią tam zupełnie nic ciekawego oprócz siedzenia przy stole i gadania o najmniejszych pierdołach. Nie lubię zbytnio tam spędzać czasu ponieważ jakoś specjalnie nie interesują mnie sprawy dalekiej rodziny czy kto co zrobi na obiad jak wróci do domu. Jako że można tak powiedzieć pokłóciłem się z Ericiem o spędzanie czasu w domu jego babci do domu wracam teraz autobusem gdyż zaraz po szkole każdego dnia on odwiedza jej dom. Ale wracając do tematu dziękczynienia, gdy przyjechaliśmy do jej domu jedzenie było już niemalże gotowe. Każdy był podekscytowany Indykiem oraz tłuczonymi ziemniakami i gdy powiedziałem im że niemalże każda rodzina co najmniej raz w tygodniu ma ziemniaki tłuczone na stole wielu z nich nie chciało mi wierzyć. Oczywiście w telewizji o tej porze był football także musieliśmy oglądać kolejną porażkę Detroit Lions, następnym razem chyba postawie pieniądze na byle jaką drużynę z którą będą grać ponieważ w ciemno można obstawiać że przegrają. Gdy jedzenie było już gotowe Diana zawołała nas i zaprosiła do spróbowania amerykańskich specjałów. Myślałem że indyk będzie smakował lepiej ale chyba przeceniłem zdolności kucharskie jednej z ciotek, mięso było kompletnie bez smaku (bez porównania z indykiem który jadłem u rodziny Diany ale o tym później) i jedyną dobrą rzeczą na szwedzkim stole były chyba ziemniaki. Jako że Diana i Katrina nie są specjalnie mile widziane w tym domu postanowiły że zaraz po zjedzeniu udamy się do Fremont. Już w aucie powiedziały mi że w tamtym roku babcia była obrażona przez 6 miesięcy na Jaquelyn (kolejna córka Diany – mieszkająca w Lansing ze swoim ojcem) ponieważ ta zamiast siedzieć z nimi do wieczora udała się do domu po około 4h. Nie wiem jaka będzie jej reakcja co do mnie ale nie bardzo mi zależy na jej przyjaźni i im mniej spędzam tam czasu tym lepiej. W Walmarcie pracownicy przygotowywali się na przyjazd hord klientów którzy nęceni przecenami będą chcieli zostawić swoje ciężko zarobione dolary w ich kasach. Wszędzie było widać zafoliowane kartony na których były naklejone kartki z napisem „Dostępne od 24:01” albo „Dostępne od „5:01”. Ja chciałem dosłownie kupić jedną rzecz ale jak się okazało niestety jej nie mieli. Jak się jednak okazało znalazłem poszukiwany przeze mnie pokrowiec na iPoda, nie mogłem go zamówić przez Internet ponieważ w jednym z sklepów nie chcieli zaakceptować mojej karty kredytowej. I tak oto z jednym przedmiotem zakończyłem swoje czwartkowo-piątkowe szalone zakupy. Diana zrobiła listę rzeczy które jej się podobały z zamiarem przyjechania tutaj jeszcze raz z tym wyjątkiem że chciała to zrobić po północy. Gdy siedzieliśmy już w domu przyjechała do nas Jaquelyn razem z nią czekaliśmy do północy aby ponownie wybrać się do Fremont.  Jednakże Diana powiedziała nam około 11:30 że jest strasznie zmęczona i że jak chcemy to możemy pojechać na drugą turę ( o 5 nad ranem – chyba podziekuję). Popatrzyliśmy na nią z politowaniem, aż tak bardzo nam nie zależy a i tak pozatym mieliśmy pojechać do Upper Peninsula (Druga część Michigan która kształtem przypomina półwysep i połączona jest z Wisconsin) aby odwiedzić jej rodzinę.  O 8 dziewczyny mnie obudziły i powiedziały że wyjeżdżamy za 10 min. jako że zupełnie nie byłem przygotowany musiałem na prędkości się pakować oraz ubrać, nie wspominając o śniadaniu. Gdy one czekały na mnie już w aucie z swojego pokoju wyszła Diana i powiedziała że źle się czuje i żebyśmy pojechali bez niej, oczywiście rozmowa przerodziła się w kłótnię która zakończyła się około pół godziny później czego efektem ubocznym był czas dla mnie żeby coś zjeść. We trójkę (Ja, Jaquelyn oraz Katrina) wsiedliśmy do samochodu i udaliśmy się w drogę która była chyba najbardziej szaloną podróżą w moim przypadku. Początek był całkiem normalny, widoczność niemalże perfekcyjna, dobra pogoda (Jak przez cały miesiąc, ani razu na padał śnieg). Kłopoty zaczęły się około 2h od wyjazdu. Na autostradzie zaskoczyła nas śnieżyca. Gdy zapytałem Jaquelyn po jednym z poślizgów czy zmieniła opony na zimowe ona z beztroską w głosie odpowiedziała ze przecież ma uniwersalne opony założone. Gdyby była bardziej doświadczonym kierowcą może bym się nie martwił tak bardzo ale to była jej pierwsza zima za kółkiem. Przygoda zaczęła się w tym momencie. Gdy utknęliśmy za jednym z samochodów jadących 20 mil na godzinę Jaquelyn postanowiła go wyprzedzić, jednakże tylko prawy pas był odśnieżony i zaraz po wjechaniu na lewy wpadliśmy w lekki poślizg który doprowadził do tego że powoli zaczęliśmy się zsuwać do rowu. Nie był to może spektakularny wypadek ale wciąż zakopani w śniegu nie mogliśmy wyjechać, w tym momencie ktoś musiał wziąć sprawy w swoje ręce. Wysiadłem z auta i zacząłem pchać w celu wypchnięcia auta z zaspy, po około 5 minutach udało nam się to zrobić ale okupiłem to całkowicie mokrymi butami oraz spodniami ale tylko w dolnej części a mianowicie nogawce do okolic kolana. Nie byliśmy jedynymi którzy nieszczęśliwie podróżowali w ten dzień. Dookoła było mnóstwo aut w rowach i co ciekawe jedna ciężarówka typu pick-up w dość dziwny sposób zawisła w powietrzu. Domek kempingowy kompletnie odwrócony (180 stopni) wpadł do dość głębokiego rowu a samo auto oparte przednimi kołami o jezdnię niemalże w całości wisiało w powietrzu. Nie był to jedyny poważny wypadek na tej autostradzie, około 100 dalej o drzewo oparty był inny samochód który jak przewiduję wcześniej dachował ponieważ także był odwrócony do góry nogami. Gdy dotarliśmy do największego mostu w tych okolicach łączącego obie części Michigan (Macinac Bridge) pogoda trochę się poprawiła, nie padało już śniegiem co pozwoliło mi w całej okazałości zobaczyć jeden z najdłuższych mostów świata. Gdy zatrzymaliśmy się w pobliskiej miejscowości klimat wydawał się całkowicie różny od tego w dolnym Michigan. Dom siostry Diany znajduje się w mieście oddalonym od granicy amerykańsko-kanadyjskiej o około 5 mil i z okien można zobaczyć kanadyjską stronę. Jednakże nie dane mi było tego zobaczyć ponieważ zaraz przed naszym przyjazdem do jej domu pogoda znowu się pogorszyła, można powiedzieć że byłą najgorsza tego dnia, zero widoczności i śnieżyca nie zapowiadały się dobrze. Około 16 pojechaliśmy do kina zobaczyć nowy film o Harrym Potterze, nie zachwycił mnie on zbytnio i nie miał w sobie nic z epickości na jaką można było okazje liczyć po obejrzeniu krótkich zapowiedzi w telewizji. Bez ekscytacji filmem podzieliłem się moją subiektywną ocena z innymi co niezmiernie uraziło Jaquelyn która jest wielką fanką tej serii i na siłę próbowała mnie przekonać że film był świetny i że to tylko pierwsza część ostatniej partii i że najciekawsze momenty ujrzymy w ostatnim filmie wieńczącym dzieło J.R.R Rowling. Cała rodzina u której zostaliśmy na noc ma rdzenno amerykańskie korzenie i ciekawym było obchodzenie tego „kolonialnego” święta z przedstawicielami uciśnionych potomków znakomitych wojowników którzy przeciwstawili się białym kolonizatorom. Nie chciałem nic mówić ale amerykańska popkultura chyba przyćmiła całą ideę oraz pochodzenie tego święta. Jako potomkowie rdzennych amerykanów nie powinni oni chyba obchodzić, to trochę tak jak my Polacy byśmy obchodzili niemieckie święto niepodległości albo rosyjską rocznicę śmierci Lenina. Może trochę przesadzam ale tak mi się wydaję. Nie próbuje tutaj skłonić kogokolwiek do ponownej walki o terytorium ale to właśnie kolonizatorzy wyplewili indiańską populacje i zmusili ich do mieszkania w rezerwatach i obchodzenie przez nich święta ustanowionego przez ich ciemiężycieli jest chyba dość śmieszne. Zapędziłem się trochę w rozważania polityczno-historyczne i chyba powinienem powrócić do tematu spędzania tego święta z rodziną Diany. Całe to gospodarstwo domowe pełne było zwierząt : 4 małe psy, jeden ogromny, 3 koty, papuga, oraz kilka kóz i konie. Nie była to żadna farma czy coś w tym stylu, jedynym argumentem posiadania tylu zwierząt była prawdopodobnie miłość ciotki Mischler do wszystkiego co żyje (część tradycyjnej indiańskiej religii). Samo celebrowanie święta dziękczynienia poprzez jedzenie było tutaj trochę inne niż dzień wcześniej u rodziny Jona. Rodzinna atmosfera była bardziej wyczuwalna a i jedzenie było o niebo lepsze. Indyk wreszcie objawił się dobrym, doprawionym smakiem a bułeczki z nadzieniem były świetne. Chciałem zrobić fotkę tego obiadu ale wydawało mi się to trochę obciachowe i zaniechałem tego zamiaru. W tej rodzinie wszystko jest spontaniczne i nie ma z reguły z góry ustalonego planu, komunikacja trochę też tutaj cierpi i czego skutkiem jest czasem bezsensowne marnowanie czasu, pieniędzy oraz nerwów. Nikt do końca mi niczego nie mówi ponieważ sami zresztą nie wiedzą co się będzie działo i z powrotem do domu miałem nie lada problem ponieważ myśląc że na zakupy w Traverse City udam się z Jaquelyn oraz Katrina i do około 5 po południu myślałem że taki jest plan i w ciągu 5 minut 17 razy musiałem zmieniać zdanie ponieważ każdy podawał błędne informacje. Skończyło się na tym ze razem z Ericiem i Jonem pojechaliśmy do domu dzień wcześniej. Było to zapewne jedyne spędzone przeze mnie święto dziękczynienia w życiu i teraz mogę je porównać z dwóch perspektyw.

 

PS: Jako że nie zrobiłem zdjęcia jedzenia to podzielam się z wami fotkami super kochanego kotka oraz przemiłej kozy.

 

0
Oceń posta:

Ostatnio dodane blogi

Mar
13
2011

Sobota i koniec pakowania

Jakub Mazur 18:03

W sobotę czyli wczoraj obudziłem się około godziny 11, umówiłem się jeszcze w piątek z Karolem że porozmawiamy na Skype o 12. Jako że mam tylko godzinę darmowego czytaj dalej...
Komentarze (10)
Mar
13
2011

Piątek czyli ostatni dzień w szkole

Jakub Mazur 18:03

Do szkoły jak zawsze obudziłem się już około 6:30 ale ten dzień od początku wydawał mi się jakiś taki inny. Jacquelyn zawoziła Dianę do pracy a potem zaproponowała czytaj dalej...
Komentarze (0)
Mar
13
2011

Czwartek czyli rozmowa z host rodziną

Jakub Mazur 18:03

Przez całą resztę dnia myślałem o tym jak powiedzieć rodzinie że jednak zdecydowałem się na powrót do ojczyzny. Najbardziej niepokoiła mnie opinia Erica który mógł czytaj dalej...
Komentarze (0)

Napisz komentarz

Komentarzy: 5

Zgłoś do moderacji
~Nika napisał: 2010-12-10 12:57:52
w końcu zdjęcia - wpis super, ale kot jest boski :)

Zgłoś do moderacji
~Tomek napisał: 2010-12-07 15:20:31
Trochę się opisałeś, ale bardzo ciekawie.Pozdrawiam

Zgłoś do moderacji
~ANONIM!! napisał: 2010-12-01 22:36:02
wiecej napisz :D

Zgłoś do moderacji
~Kuba napisał: 2010-12-01 14:52:48
przepraszam ze nie udalo mi sie zebrac informacji na temat dokladnej daty tego niezmniernie waznego dla mnie swieta, jako ze przywiazuje do tego ogromne znaczenie prosze o wybaczenie. Nie mam nic do sarkazmu ale przyczepiane sie o tak nic nie znaczace detale jest chyba zbedne. i to w dodatku jeszcze bez podpisu.

Zgłoś do moderacji
~anonim napisał: 2010-12-01 13:15:37
święto thanksgiving zawsze wypada w 4 czwartek listopada...
4.3

realizacja: Ideo

powered by: CMSEdito