Dodaj do ulubionych Poleć znajomemu

Dołącz do nas

Facebook  Why Not USA na G+  Pinterest  nk.pl

Newsletter

drukuj Work and Travel | więcej

Work and Travel - Wspomnienia Patrycji - Kodiak Salmon Packers, Alaska - 2006

02-12-2009

Moja przygoda z programem Work and Travel w USA zaczęła się jakiś rok temu. Zawsze marzyłam by przeżyć niesamowitą przygodę, nauczyć się czegoś, zobaczyć niepowtarzalne, interesujące miejsca, poznać nowych przyjaciół. I wtedy kolega powiedział mi o programie Work and Travel. Sam był w Stanach już 2 razy, i bezapelacyjnie polecił mi firmę WhyNotUSA. Tak trafiłam do biura w Sandomierzu – jestem Sandomierzanką, więc wybór nie mógł być inny. Prawie od razu zdecydowałam się na Fish Processor i na Alaskę.

W biurze poznałam Mariusza i Piotrka, wszyscy zdecydowaliśmy się na jednego pracodawcę i zaczęliśmy wspólnie planować nasze wakacje razem z programem Work and Travel. W styczniu na Targach Pracy w Wydziale Zamiejscowym Wyższej Szkoły Handlowej w Tarnobrzegu, spotkaliśmy się z przedstawicielami fundacji CET USA – organizującej Program Work and Travel i po rozmowie z Dyrektorem HR Icicle – Brainem Gannonem podpisaliśmy wstępny kontrakt w amerykańskiej firmie.

Kilka miesięcy dzielące nas do wyjazdu minęły bardzo szybko. W maju pojechaliśmy do Krakowa na rozmowę z konsulem – oczywiście dostaliśmy wizy J-1 uprawniające nas do pracy w ramach programu Work and Travel. Z biura odebralimy bilety lotnicze i 4 tygodnie później mieliśmy zaplanowany wylot. Pierwszy poleciał Mariusz – już 31 maja, ja zaraz po nim 2 czerwca, a Piotrek doleciał do nas po zakończonej sesji letniej na swojej uczelni w ostatnim tygodniu czerwca.

W piątek rano 2 czerwca rodzice odwieźli mnie do Warszawy skąd odlatywał mój samolot. Nie wiem czy bardziej byłam zafascynowana ja – że zaczynam swoją przygodę życia, czy przerażeni oni moim lotem i kilkoma przesiadkami. Z Warszawy miałam lot do Paryża, tam przesiadka na samolot rejsowy do USA, i międzylądowanie w Los Angeles – odprawa i kolejna przesiadka na Samolot do Anchorage – stolicy Alaski.

Na miejsce dotarłam 2 czerwca przed północą. Byłam zafascynowana podróżą. Wszyscy ludzie, których spotkałam na lotniskach byli bardzo mili i życzliwi. W Paryżu spotkałam grupkę Polaków którzy podobnie jak ja lecieli do USA na wakacje z Work and Travel, potem w Los Angeles pomogła mi dziewczyna z Indii, która podobnie jak ja czekała na samolot na Alaskę. Sama nie byłam też w Anchorage – pracownik lotniska, którego poprosiłam o wskazówki od razu zadzwonił po taksówkę, która zabrała mnie do Hotelu, gdzie miałam zarezerwowany pokój na weekend. W stolicy stanu spędziłam sobotę i niedziele. W tym czasie również spotkałam kolejne sympatyczne osoby, bardzo przyjacielsko nastawione i bardzo bardzo pomocne w każdym moim działaniu. Rozmawialiśmy dużo o życiu w Polsce i w USA, Amerykanie wspominali papieża Polaka i prezydenta Wałęsę - właśnie z tymi osobami kojarzy się im Polska. Weekend szybko minął. W Poniedziałek rano jeden z nowo poznanych amerykańskich przyjaciół zabrał mnie do Social Security Office, gdzie złożyłam dokumenty niezbędne do wydanie mi numeru SS. Na godz. 15 miałam zarezerwowany i opłacony przez pracodawcę amerykańskiego lot na wyspę Kodiak. Z lotniska udałam się na zlokalizowane naprzeciwko malutkie lotnisko lokalnych linii lotniczych. Pani z Office poprosiła, o poczekanie 30 minut na samolot, który miał mnie zabrać do Larsen Bay – gdzie zlokalizowana była przetwórnia. Przyleciał po mnie kierownik generalny i dwóch pilotów małą awionetką. Tego 30 minutowego lotu nie sposób zapomnieć. Samolot leciał nisko – oczarowana podziwiałam alaskańskie widoki z lotu ptaka. Góry, rzeki, doliny, malownicze zatoczki, ocean, natura nie skażona przemysłem, bez dużych skupisk miast i miasteczek. Istny raj na ziemi:)

Gdy dolecieliśmy do Larsen Bay czekała już na mnie Sarah – koordynator ds. studentów biorących udział w programie Work and Travel i zatrudnionych w przetwórni. Zabrała moje bagaże i razem pojechałyśmy do miasteczka zlokalizowanego ok. 300m od Larsen Bay.

Poczułam, że oto kres pierwszego etapu mojej przygody i wkrótce zacznie się następny. Oczywiście wyszedł po mnie Mariusz, wziął moje bagaże, zaprowadzili mnie z Sarah do mojego pokoju. To było bardzo miłe, i ważne dla mnie. Mariusz opowiedział mi o pracy, o swoich pierwszych dniach w Larsen Bay, przedstawił ludziom, którzy przyjechali wcześniej, również w ramach programu Work and Travel. Szybko się dzięki temu zaaklimatyzowałam i poczułam jak przysłowiowa ryba w wodzie. Ale ryby były jeszcze przede mną. Nie potrzebowałam czasu by przestawić się na Alaskański klimat, tryb życia, czas. Od razu rzuciłam się w wir pracy. Na początku nie było jej tak dużo jak w sezonie, który zaczął się w połowie lipca. Zaczęłam pracować wspólnie z Mariuszem na Sortingu – selekcjonowaliśmy różne gatunki łososi. Na tym etapie produkcji wszyscy sorterzy zaczynali pracę o północy i kończyli zmianę rano. Nie było to tak męczące jak może się wydawać – nie odczuwało się zmęczenia, bardziej doskwierała tęsknota za bliskimi – noce były bardzo krótkie – czasami ich nie było. Pracowaliśmy początkowo po 8-10 godzin. W sezonie nawet po 16-18.

Pracodawca zapewniał nam bezpłatne zakwaterowanie, odzież roboczą oraz wyżywienie. O 6.00 mieliśmy śniadanie – mleko, płatki, grzanki, kawa, ok. 10 drugie śniadanie, o 12 lunch, o 15 kolejna przerwa na jedzenie – tym razem deser, o 17 był dinner, o 21 kolejny muggap – mała przekąska – czasem pizza, czasem frytki, sałatki, ciasta ciasteczka, naleśniki itp. Jedliśmy wszyscy w stołówce, każdy to na co miał ochotę – mieliśmy zawsze przygotowany szwedzki stół – wiec w sferze posiłków panowała dowolność – każdy jadł to co lubił i to na co miał ochotę. W Sobotę zawsze dostawaliśmy lody.

Do naszej dwójki w ostatnich dniach czerwca dołączył Piotrek – który przyjechał do Larsen Bay z drugą grupą sezonowych pracowników, w której były też dziewczyny z Rzeszowa Ania i Karolina.

Od tego czasu pracy zaczęło przybywać – powoli zaczęliśmy przygotowywać się do szczytu sezonu. Pracowaliśmy początkowo we trójkę na Sortingu, lecz potem został tam tylko Mariusz. My z Piotrkiem zostaliśmy przez menagera przeniesieni na processingu. Lipiec i sierpień pracowaliśmy po 16 godzin dziennie, czasami zostawaliśmy jeszcze dodatkowo na cleanup lub supervisorzy kierowali nas do pomocy na kutrze lub do obsługi pompy tłoczącej ryby z kutra na przetwórnie – to były zlecenia dla osób, które chciały dodatkowo w ciągu dnia popracować kilka godzin dłużej. Praca nie była ciężka, a większość z nas była nastawiona na zarabianie pieniędzy, więc chwytali okazję.

Co dwa tygodnie dostawaliśmy czeki z wypłatami a w każdy poniedziałek wydawane były payrolle, w których mieliśmy wyselekcjonowane dane z systemu, w którym codziennie przed pracą wclockowalismy się kartami magnetycznymi i po pracy wyclokowywaliśmy się. Payroll zawierał liczbę przepracowanych przez nas godzin w systemie godzin podstawowych i w systemie nadgodzin, za które dostawaliśmy 150% stawki podstawowej.

Praca nie była jednak tak absorbująca by popadać w pracoholizm. Nie na Alasce i nie w czasie wakacji. Pracowaliśmy w międzynarodowym towarzystwie i staraliśmy się poznać się bliżej i przełamać bariery pochodzenia i języka. Wspólnie z nami pracowali studenci z Czech, Ukrainy, Rosji, Słowacji Meksyku i Dominikany.

W wolnych chwilach spędzaliśmy czas na spacerach po plaży, spotykaliśmy się na różnych imprezach, słuchaliśmy muzyki, tańczyliśmy, oglądaliśmy filmy, w słoneczne dni opalaliśmy się. Jeżeli ktoś miał ochotę, można było wybrać się na wycieczkę z pracownikami przetwórni i podziwiać niedźwiedzie, beztrosko przechadzające się po okolicy. Ba czasem można było spotkać rodzinkę misiów. Z bezpiecznego samochodu wyglądały bosko – nikt nie chciałby jednak spotkać takiego misia sam na sam.

Najfajniejsze imprezy na plażach organizowane były przez studentów z Dominikany, których całym życiem była muzyka i śpiew. Uczyliśmy się od nich tańczyć, śpiewać i korzystać z wolnych chwil.

Oczywiście tradycją było urodzinowe Happy brithday śpiewane przez cały zespół pracowników w dniu urodzin. Muszę się pochwalić, że miałam przyjemność obchodzić takie międzynarodowe urodziny. Dostałam olbrzymiego torta urodzinowego od pracodawców, wszyscy zaśpiewali mi Sto lat po polsku i Angielsku – zdmuchnęłam świeczki i było bardzo sympatycznie!

Czasami amerykanie urządzali konkursy. Co prawda nikt z naszej trójki nie zasłużył ani na miano pracownika miesiąca, ani na miano pracownika tygodnia ale za to Piotrek wygrał w konkursie kulinarnym. Kucharz ogłosił quiz na określenie ilości sztuk płatków kukurydzianych w 10 litrowym słoju. Piotrek pomylił się tylko o 20 sztuk. Napisał 4 424, a w słoju było 4 444 płatki i Wygrał cały słój płatków i symboliczne 10$:)

Sezon skończył się na początku września – był to podobno jeden z najsłabszych sezonów rybnych w ciągu ostatnich 10 lat – ale nie narzekaliśmy. Ostatni tydzień pracowaliśmy w Warehouse – gdzie pakowane były łososie do puszek. Ostatniego dnia pracy cała grupa pracująca w warehouse łącznie z kierownictwem i supervisorami uwieczniła swoimi podpisami ostatnią wyprodukowaną puszkę łososi, a potem wrzuciliśmy ją w podniosłej atmosferze do oceanu, na pamiątkę naszych wakacji i na szczęście by za rok spotkać się tu ponownie razem!

Po zakończeniu kontraktu dostaliśmy od pracodawcy bilety lotnicze na powrót do Anchorage, podziękowania i gratulacje za owocną współpracę i wspólnie spędzony sezon rybny w ramach programu Work and Travel. Thanx for good Job, You were good worker – mówili amerykanie i zapraszali na następny sezon.

W Anchorage spędziliśmy tydzień. Mieszkaliśmy w Hotelu całą paczką – my z Piotrkiem, Mariusz, Ania, Karolina i jeszcze kilka osób. Większość czasu spędzaliśmy na zakupach i na spacerach – część naszej paczki wybrała się na zwiedzanie Denali Park i okolic góry McKinley. Bo w końcu Work and Travel to również podróże po skończeniu kontraktu.

Z Anchorage wracaliśmy już do Polski osobno. I znów pierwszy wyjechał Mariusz, który spędził jeden dzień w Las Vegas i jeden dzień w Nowym Jorku, My z Piotrkiem wracaliśmy przez Seattle i tez spędziliśmy kilka dni w Nowym Jorku.

W ostatnim tygodniu września wróciliśmy do Polski, cali, zdrowi, szczęśliwi, bogaci w nowe doświadczenia, pewni siebie i otwarci na świat i przygody. Za rok jedziemy ponownie! Też na Alaske w ramach programu Work and Travel i koniecznie z biurem WhyNotUSA!

4.3

realizacja: Ideo

powered by: CMSEdito