Dodaj do ulubionych Poleć znajomemu

Dołącz do nas

Facebook  Why Not USA na G+  Pinterest  nk.pl

Newsletter

drukuj Work and Travel | więcej

Work and Travel - Wspomnienia Eli- Hershey Resort, Pennsylvania - 2006, 2007

04-12-2009

Kiedy dziś myślę o Hershey uśmiecham się sama do siebie... Spędziłam tam dwukrotnie fantastyczne lato, lato pełne niespodzianek, przygód, pełne nowych rzeczy za każdym rogiem.

Ale od początku...

Pomysł na Hershey zrodził się zupełnie niespodziewanie. Właściwie to sama nie bardzo wiem skąd :). Już w trakcie roku akademickiego myślałam o jakiejś idei na lato. Spędzenie czterech miesięcy w mieście pracując za 3,50zł za godzinę nie uśmiechało mi się w ogóle. Wiedziałam więc, że coś z tym muszę zrobić. Chwilowo brakowało mi po prostu pomysłu.

No i jakoś tak w okresie pierwszego dnia wiosny postanowiłyśmy z koleżankami pojechać do znajomych do Krakowa na imprezę do akademików. Dla nas studentek z Katowic była to nie lada gratka ;). Pojechałyśmy podekscytowane perspektywą świetnej zabawy w Babilonie. I właśnie tam rzucił mi się w oczy czerwony plakat z napisem Why Not USA. Sentyment do USA miałam od dawna. Kiedyś obejrzałam film o Kanionie Kolorado i tak mi zostało. Zaintrygowała mnie możliwość spędzenia lata w Stanach. A nóż uda się zobaczyć Kanion... Jeszcze przed imprezą sprawdziłam na mapie gdzie w Krakowie jest ulica Gramatyka. I co? Okazało się, że to właściwie na przeciwko Babilonu. Może to głupie ale uznałam to za znak. Nie zważając na nic pobiegłam na Gramatyka. Marcin - szef biura właśnie zamykał. Na szczęście zgodził się ze mną jeszcze porozmawiać. W biurze spędziłam 40 minut. Wychodząc wiedziałam już, że na 100% jadę do USA gdyż trzymałam w ręce podpisaną umowę :). Marcin pomógł wybrać mi ofertę. Długo namawiał mnie na Alaskę ale ja uparłam się na coś innego. No i Marcin znalazł dla mnie ofertę w Hershey - miasteczku słynącym z tego, ze właśnie tam znajduje się fabryka najsłynniejszej amerykańskiej czekolady oraz wielki park rozrywki. Pracować miałam w ogromnym hotelu (prawie 700 pokoi!) na housekeepingu.

Po powrocie do akademika, kiedy powiedziałam koleżankom co zrobiłam zaczęły pukać się w głowę i namawiać mnie żebym się jeszcze zastanowiła. Ja jednak stałam przy swoim. Miałam przeczucie, że robię dobrze. Jak się później okazało przeczucie było słuszne...

Zebranie dokumentów umożliwiających mi wyjazd zajęło mi dokładnie 3 dni. Po miesiącu od mojej wizyty w krakowskim biurze stałam już przed ambasadą w oczekiwaniu na rozmowę z konsulem. Wszystko oczywiście poszło ok. Jednak wtedy chyba wciąż nie docierało do mnie jeszcze, że spędzę lato w USA.

Aż nadszedł pamiętny dzień mojego pierwszego wylotu. Stałam na lotnisku i żegnając się z rodzicami i chłopakiem zrozumiałam, ze lecę w nieznane. Czy się bałam? Może trochę, bardziej chyba jednak byłam podekscytowana. Cały lot myślałam o tym co mnie czeka za oceanem.

No i wylądowałam...

Pierwsze co rzuciło mi się w oczy na lotnisku w Harrisburgu to uśmiechnięci ludzie - mili i uprzejmi. Zmęczona po podróży wsiadłam do taksówki, która zawieść mnie miała do Hershey - celu mej podróży. Przejażdżki taksówką z prawdziwym Murzynem też nigdy nie zapomnę...

Hershey okazało się małym miasteczkiem albo raczej większą wioską. I w tym momencie pierwszy raz ogarnęły mnie obawy czy dobrze zrobiłam... Kiedy dotarłam już do mojego apartamentu okazało się, że mieszkać mam z trzema Polkami i dwoma Słowaczkami, z którymi miałam też pracować w Hershey Lodge. Dziewczyny przywitały mnie hersheyowskimi kissesami - najsłynniejszymi w całej Ameryce czekoladkami. Mnie jednak nie było stać na towarzyskie szaleństwa tego wieczoru - po drugiej podróży od razu zasnęłam.

Rano obudziło mnie coś niesamowitego - cudny zapach czekolady. Początkowo myślałam, że to dziewczyny piją czekoladę w naszym saloniku ale nie... to nie było to. Szybko okazało się ze po drugiej stronie ulicy, niedaleko naszego apartamentu mieści się właśnie sławetna fabryka Kissesów.

Wszędzie unosił się słodziutki zapach a powietrze można było właściwie gryźć ;) No ale nie mogłam się tym długo rozkoszować gdyż czekał mnie pierwszy ciężki, jak mi się wydawało, dzień. Miałam przejść company orientation. Okazało się ono czymś na kształt szkolenia dotyczącego Hershey. W trakcie orientation wyrobiono mi kartę pracownika i powiedziano, że od dziś do końca mojego pobytu w Hershey mam wolny wstęp do Hershey Parku (normalnie wejściówka na jeden dzień to koszt około 60$!!!). Potem wizyta w Hershy Lodge - hotelu, który przez najbliższe cztery miesiące miał być prawie moim drugim domem. Odebrałam swój uniform i gdy go przymierzyłam nie umiałam się powstrzymać od śmiechu. Mundurek nie był ostatnim krzykiem mody, był totalnie aseksualny - no ale nie tylko ja musiałam go nosić ;).
 

Pierwsze dni były ciężkie. Pracy dużo i w dodatku pasjonująca ona nie była. Poza tym trochę trudno było się od razu przestawić na mówienie po angielsku ale z dnia na dzień było coraz lepiej i po tygodniu mogę śmiało powiedzieć, że "śmigałam" po angielsku całkiem dobrze.

Od razu na początku poznałam sześcioro Polaków pracujących w Hershey Parku i to właśnie z nimi w ciągu lata odbyłam wyprawy do Waszyngtonu, Filadelfii, Nowego Jorku i nad Niagarę. Wierzcie mi warto było. Widoku z 82 piętra Empire State Building nie da się porównać do niczego innego...

Nawet się nie spostrzegłam a trzeba był wracać do Polski. Nie było mi jednak smutno gdyż wiedziałam, ze za rok tu powrócę...

I tak też się stało...

Jednak drugi raz leciałam do USA już z zupełnie innym planem. Postanowiłam spełnić moje marzenie i zobaczyć Kanion. Założenie miałam takie: odrobić pieniądze zainwestowane w program a reszta miała starczyć na Kanion.

Właściwie już pierwszego dnia ponownego pobytu w USA spotkałam znajomych sprzed roku i postanowiliśmy, że zachodnie wybrzeże podbijamy razem.

Lato upływało bardzo szybko. Codziennie hotel, popołudniami wizyty w Hershey Parku no i zakupy :). Tego tematu komentować nie będę - 16 par butów w mojej walizce nich mówi samo za siebie... A najważniejsze było dopiero przede mną...

2 września wylecieliśmy z Harrisburga do Las Vegas. Tam wynajęliśmy autko - piękną Toyotę RAV 4!!! Nic więcej do szczęścia potrzebne nam nie było. A atrakcje dopiero miały się zacząć... Pierwszą noc spędziliśmy podbijając kasyna, pierwszy raz w życie grałam ruletkę. Efekt marny bo przegrałam 100$ ale jakie wspomnienia!!! A pan obsługujący ruletkę okazał się international studentem ze Słowacji będącym w Las Vegas także w ramach Work and Travel. Ot taki zbieg okoliczności.

Kolejny dzień naszej wycieczki to droga nad Kanion Kolorado. Kiedy go zobaczyłam to zaniemówiłam. Byliśmy tam dwa dni a ja nie mogłam się napatrzeć i uwierzyć w to, że tam jestem. Aż nie chciało się stamtąd wyjeżdżać :(. A przed nami nami było jeszcze Los Angeles, San Francisco, oraz Yosemite Park.

To było najwspanialsze 8 dni mojego życia!!! Przejechaliśmy 2008 mil i zobaczyliśmy kawał świata.

Po powrocie do Hershey czekał nas jeszcze miesiąc pracy. Dni upływały coraz szybciej i robiło się coraz smutniej. Perspektywa powrotu do Polski zbliżała się wielkimi krokami... Żal był żegnać się z Hershey... No ale wszystko co dobre kiedyś się kończy...

Ela

 

P.s. Pieniądze zarobione w Hershey zrefundowały mi koszt programu, starczyły na wycieczkę do Kanionu, szalone amerykański zakupy i rok bezproblemowego studenckiego życia. Może to Was przekona, że warto zaryzykować...

4.3

realizacja: Ideo

powered by: CMSEdito