Dodaj do ulubionych Poleć znajomemu

Dołącz do nas

Facebook  Why Not USA na G+  Pinterest  nk.pl

Newsletter

drukuj Work and Travel | więcej

Work and Travel - Wspomnienia Przemka K. - Baywatch Seafood, Alaska - 2008

22-12-2009

Każda przygoda ma swój początek, tak więc moja wzięła swój początek jeszcze długo przed wyjazdem. Decyzję o wyjeździe podjąłem bez wahania, chęć zobaczenia końca świata, bo tym dla mnie wtedy wydawała się Alaska, a z punktu geograficznego tak wiele się nie myliłem. Możliwość spędzenia wakacji w USA, spotkania i poznania ludzi o różnej narodowości, to wszystko pozwoliło mi bez dłuższego zastanawiania się podjąć decyzję.

Miejscem, do którego miałem się udać było niewielkie miasteczko Naknek, 600 mieszkańców, 40 tyś. w sezonie, przybywających do jednego z największych skupisk łososia na świecie.

Moja podróż zaczęła się 22 czerwca od wylotu z Polski. Po wielogodzinnych zmaganiach w powietrzu i przesiadkach (lot trwał około 20 godzin) dotarłem do stosunkowo niedużego miasta Anchorage. Miałem tam spędzić dwie noce, po czym udać się do miejsca docelowego czyli Naknek, a tam do przetwórni rybnej Baywatch Seafoods. Bajeczne położenie miasta między morzem z jednej strony, a wysokimi białymi górami z drugiej, a do tego słońce zachodzące w nocy tylko na kilka godzin, wywarło na mnie ogromne wrażenie już od pierwszych chwil.

Jak nas poinstruowano zaraz po przyjeździe, trzeba było się udać do miasta i złożyć aplikacje, by uzyskać Social Security Number (odpowiednik naszego NIP-u), później drobne zakupy, impreza integracyjna ze studentami z całego globu czekającymi na swoje loty do fabryk, gdzie będą pracować w wakacje. Tak doczekałem się dnia, w którym wsiadłem na pokład niewielkiego, kilkudziesięcio-osobowego samolociku. Gotowy czy nie gotowy, poleciałem.

Kolejne kilka godzin w powietrzu i byliśmy na miejscu, lotnisko w King Salmon było najmniejszym jakie kiedykolwiek widziałem.

Wraz ze mną było jeszcze kilka osób, które przyleciały do pracy w tej samej przetwórni co ja. Odebrali nas bardzo sympatyczni luzie Svietlana i Randy i pojechaliśmy ku mojemu zaskoczeniu autobusem szkolnym do Naknek.

Niejedna osoba powiedziałaby "I'm in the middle of nowhere!" i tak to w sumie wyglądało, jak okiem sięgnąć, widać albo góry albo horyzont.

Na miejscu szybko załatwiliśmy formalności związane z pracą, po czym udaliśmy się do naszej fabryki i naszych bunkhousów - "domków", gdzie nas zakwaterowano.

Tak się złożyło, że dostałem pokoik z dwoma chłopakami z Polski, studiującymi zresztą razem ze mną w Krakowie.

Trafiłem na plant zwany Freezer Plant, tu głównie to co przetworzyliśmy trafiało na kilka godzin do zamrażarek, a następnie było pakowane i wysyłane.

Już od pierwszego dnia było mnóstwo roboty. Na razie przygotowanie do sezonu, który lada moment miał się rozpocząć. Jak mnie wcześniej poinformowano, dni pracy w sezonie mogły trwać nawet po 16 godzin dziennie, wiedziałem, że nie będzie lekko i już po kilku dniach pracy, gdy sezon ruszył pełną parą tak właśnie było. Muszę powiedzieć, że przy odrobinie samodyscypliny i pozytywnego myślenia czas płynął szybko i praca stawała się lżejsza. Już po kilku dniach i wielu godzinach rozmów z kolegami dla zabicia czasu, wiedziało się z kim pracować, żeby ułatwić i umilić sobie czas spędzany z łososiem, a kogo raczej unikać . Skład naszej ekipy złożony był głównie ze studentów z Turcji, mniej ze Słowacji, Bułgarii, Tajwanu, Filipin, Ukrainy czy nawet Dominikany, no i oczywiście my, 5 osób z Polski.

Na początku pracowaliśmy głównie przy taśmie, czyli przy filetowaniu i oczyszczaniu z kości i ości łososi. Stanowisk pracy było wiele, a to gdzie się pracowało, często zależało od swojego zaangażowania jak i nienagannych stosunków z supervisorem, którym na początku był mega śmieszny Carlos.

Od pracy przy case-up-ie czyli pakowaniu mrożonych filetów do pudełek, ważeniu i ładowaniu na tira, przez pakowanie filetów do próżniowych opakowań tzw. Vac-pac, usuwaniu ogonów i głów, aż po hałaśliwą pracę przy rozbijaniu zamarzniętych ryb i filetów, składanie kartonowych pudeł potrzebnych do case-up-u i segregacji ryb pod względem jakości i rodzaju. Praca na każdym z tych stanowisk, humor i kreatywność, swego rodzaju nie pozwalała rutynie zawładnąć dniem chociaż i to się zdarzało. Nauczyłem się nawet podnosić z ziemi ćwierć dolara wózkiem widłowym.

Codziennie nieodłącznym malowniczym efektem były wschody i zachody słońca.

Powoli pod koniec kontraktu wszyscy dostawali informacje o swoich odlotach i końcu przygody z łososiem w Naknek.

Dla dużej części osób to był jednak dopiero półmetek, gdyż wielu z nas miało już zaplanowane wakacje w NY, San Francisco lub w innych dużych miastach na terenie USA, czy po prostu wyprawę wynajętym autem w głąb Alaski na koło podbiegunowe, by zobaczyć zjawiskową zorze i dziką naturę, gdzie królem nie jest lew, ale niedźwiedź i łoś.

Tak więc nasze drogi się rozeszły i pozostały tylko wspomnienia, ale mimo to z mnóstwem osób mam stały kontakt i plany co do kolejnego wyjazdu do krainy łososia.

Ja swoje wakacje miałem zaplanowane z moją siostrą w Atlantic City (takie małe Las Vegas).

Po dwugodzinnym opóźnieniu lotu spowodowanym erupcjami wulkanów na Alasce wylądowałem w NY, gdzie odebrała mnie moja siostra.

Cztery gorące dni, plaża, kasyna, tłumy turystów były dla mnie, kogoś kto ostatnie 9 tygodni spędził w gumiakach, trzymając w rękach głównie łososia i nóż - niezwykłe! Wystawa The Bodies, pokazy ewolucji myśliwców zaraz nad głowami na plaży i wizyta w kasynach były rewelacyjne.

Po powrocie z Atlantic City, zatrzymałem się u siostry, gdzie miałem okazję pojechać na amerykański "festyn" gdzie dzieciaki z wielkich miast mogły zobaczyć jak wyglądają zwierzęta, które znają tylko z piosenki "Old MacDonald had a farm", jak również zagrać z sąsiadami z okolicy na pełnowymiarowym boisku w baseball (muszę przyznać się, że to rzeczywiście jest ich sport, bo kiepsko wypadłem).

Odwiedziłem również NY, jako, że to moja druga wizyta w światowym centrum biznesu i kultury, to i tak zrobiło na mnie niemniejsze wrażenie, jednak na zobaczenie wszystkiego trzeba by tam było spędzić przynajmniej 2 tygodnie, a tyle czasu niestety nie miałem.

Tak moje spotkanie z magiczną i niezapomnianą Alaską i Stanami dobiegło końca. Teraz zbieram ekipę znajomych i czekam na kolejne wakacje i kolejną niezwykłą wyprawę na dziką Alaskę. Nic mi nie pozostaje, jak zachęcić Was wszystkich na odrobinę szaleństwa i przygodę, którą na pewno długo będziecie pamiętać!

4.3

realizacja: Ideo

powered by: CMSEdito